Recenzja filmu

Listy do M. 4 (2020)
Patrick Yoka
Tomasz Karolak
Agnieszka Dygant

I po świętach

Chociaż "Listy do M. 4" - podobnie jak cała dotychczasowa korespondencja - przenoszą nas w znajomą, przedświąteczną rzeczywistość pełną lukru, konfekcji i białego puchu, ogląda się je niczym
Chociaż "Listy do M. 4" - podobnie jak cała dotychczasowa korespondencja - przenoszą nas w znajomą, przedświąteczną rzeczywistość pełną lukru, konfekcji i białego puchu, ogląda się je niczym twarde science-fiction. Po ulicach spacerują uśmiechnięci ludzie, galerie handlowe pękają w szwach, ktoś skradnie komuś buziaka w policzek, a kto inny zwieńczy shopping głębokim wdechem. Cóż, nie będę ukrywał - pandemia sprawiła, że doczekaliśmy tęsknoty nawet za taką rzeczywistością, więc film jest spełnioną obietnicą eskapistycznej rozrywki. Co oczywiście nie zmienia faktu, że niewielka w tym zasługa filmowców. 



Zaczyna się tam, gdzie zwykle; gdzieś pomiędzy rozświetlonym Pałacem Kultury, obwieszonym girlandami Krakowskim Przedmieściem, a pomnikiem Polski A (jak Arkadia). Z pochłoniętego świąteczną gorączką tłumu wyłaniają się twarze znajomych i nieznajomych: pedantyczny funkcjonariusz Gibon (Borys Szyc) wciąż drze koty z roztrzepaną dziennikarką Karoliną (Magdalena Różczka), wdowiec Wojciech (Malajkat) układa sobie z życie z Agatą (Izabela Kuna), gdy na horyzoncie znów pojawia się jej były partner (Cezary Pazura), a po ulicach snuje się młodociany grajek o głosie anioła i mrocznej przeszłości (Michał Zieliński). Tradycyjnie również, z okazji Bożego Narodzenia fajrant kończy "dobry, bo polski" Zły Mikołaj, który dzięki komediowej energii Tomasza Karolaka awansował na kogoś w rodzaju bohatera - tym razem uwikłanego w mezalians z korporacyjną harpią (Magdalena Boczarska). No i fajnie, bombka robi dzyń.   

Choć Karolak sprawdza się jako maskotka filmu, bijącym sercem "Listów do M." pozostaje duet Agnieszka Dygant - Piotr Adamczyk. Łatwo ich bohaterom kibicować, a jeszcze łatwiej się z nimi utożsamić, bo po czterech filmach cyklu są niezłą metaforą nadwiślańskiej, świątecznej histerii. Ona to nowobogacki Ebenezer Scrooge. On, przywiązany do rytuału i wiecznie na granicy eksplozji, stanowi dlań równie agresywną przeciwwagę. Znamy ich z klatki schodowej, która staje się zresztą areną najciekawszego wątku: o kolędnikach z przymusu, którzy próbują przekuć sąsiedzkie resentymenty w coś szlachetnego. Równie dobrze wypada anegdota o wychodzącym z emocjonalnej skorupy Stefanie (Rafał Zawierucha), który poczuje magię świąt na własnej skórze dzięki międzypokoleniowej wymianie doświadczeń. Jasne, to jeszcze żaden Koterski i żadna polska melancholia, lecz "Listy do M. 4" wyraźnie skręcają w stronę kina obyczajowego. Ma to swój urok i wydaje się sensowne, zwłaszcza w kontekście scenariopisarskiej jazdy na oparach. 


Jeśli spojrzeliście już na ocenę, domyślacie się, że beczka miodu jest płytsza niż łyżka dziegciu. Pomijając fakt, że większość nitek narracyjnych jest cieniutka jak opłatek, a o bohaterach zapewne trudno było powiedzieć cokolwiek nowego, recykling wątków, żartów i konfliktów przybiera kuriozalne rozmiary. Podobnie zresztą jak nachalne lokowanie produktów, którego nie da się wybronić z kamienną twarzą - a przynajmniej nie w momencie, gdy bohaterowie znajdują czas na cichą introspekcję u fasady szykownego butiku, albo na antenie popularnego radia. Komediowej energii, która powinna odwracać uwagę od felerów tekstu i marketingowej daniny, również pozostało niewiele: żarty są czerstwe i zgrane, całkiem zabawne slapstickowe motywy wyrzucono do kosza, a objeżdżanie pojedynczych cech charakteru, którymi opisano większość postaci, to główna narracyjna strategia. Film wydaje się wyreżyserowany na autopilocie i napisany bez większej potrzeby (poza ekonomiczną, rzecz jasna). Ale ponieważ mowa o świętach, miłości oraz mglistych uczuciach, chyba nikt nie będzie protestował, jeśli za argument przyjmę romantyczną intuicję oraz materiał porównawczy w postaci znacznie lepszych, poprzednich części. 

A może po prostu jest tak, że konieczny i niefortunny model dystrybucji obnażył "Listy do M.4" jako kino okolicznościowe; rozrywkę, która rezonuje wyłącznie w czasie bożonarodzeniowej gorączki? Bez względu na to, czy nasz najlepszy świąteczny tasiemiec ma być przypisem do wycieczek po galeriach handlowych, czy gwiazdorsko obsadzonym i podnoszącym na duchu serialem, zasłużyliśmy na nieco więcej. Kolejne święta nie uratują się same. 
1 10
Moja ocena:
5
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones